Medytacja Słowa Bożego

– Anselm Grün OSB

Medytacja Słowa Bożego drogą do nadziei

Wierzący Starego Testamentu to człowiek pokładający nadzieję w Bogu; ktoś, kto wie,  że jego nadzieja nie będzie próżna. W Nowym Testamencie nadzieję chrześcijanina opisuje zwłaszcza św. Paweł Apostoł.  W Liście do Rzymian stwierdza on: „W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której spełnienie już się ogląda, nie jest nadzieją” (Rz 8, 24). Nadzieja chrześcijanina zatem skierowana jest na doświadczenie zbawienia i życia wiecznego dla siebie osobiście, ale także dla całego świata. Powodem naszej nadziei jest Jezus Chrystus. Czytamy w Liście do Kolosan: „Chrystus pośród was – nadzieja chwały” (Kol 1,27). Spojrzenie na Jezusa Chrystusa umacnia nadzieję chrześcijanina.

We wczesnym monastycyzmie słowo Boże było centralnym tematem medytacji. Podczas codziennej pracy w milczeniu mnisi bez przerwy powtarzali w duchu słowo Boże, aby poprzez medytację słowa Biblii odkrywać źródło nadziei, która poprzez Jezusa Chrystusa zawsze w nich była. Zadaniem medytacji była nie tylko pomoc w docieraniu do źródła nadziei, ale i sprawianie, by nadzieja tryskała z niego z nową siłą. Mnichom chodziło przy tym przede wszystkim o osobistą nadzieję, mniej zaś o nadzieję dla świata. Ponieważ jednak dzięki medytacji słowa Bożego byli bardziej pełni nadziei, stawali się znakiem nadziei dla świata. Wielu ludzi z bliska i z daleka, od Aten po Rzym, ciągnęło na pustynię egipską, by u ojców monastycyzmu otrzymywać nadzieję i ufność w swym życiu, by opisywać im swą nędzę i rozdarcie, czekając na słowo wskazówki.
Mnisi znali dwa sposoby medytacji słowa Bożego: ruminatio – przetrawianie słowa Bożego poprzez jego ciągłe powtarzanie oraz lectio divina – Bożą lekturę, czytanie Pisma Świętego.

Ruminatio
W ruminatio chodziło o ciągłe powtarzanie słowa Pisma Świętego, które w ten sposób coraz głębiej wnika w duszę. Mnisi wiązali słowo Pisma Świętego z rytmem oddechu, tak iż słowo nie tylko kształtowało myśli i uczucia mnicha, ale także oczyszczało i uzdrawiało jego podświadomość. Dla mnichów słowa Pisma były słowami uzdrowienia. Gdy rozważali słowo Boże, Bóg mógł uzdrawiać ich rany i napełniać ich coraz bardziej Duchem Świętym. Słowo Boże przemieniało ich myślenie i działanie. Formowało w nich coraz wyraźniej postać Jezusa Chrystusa, Słowa Bożego, które stało się Ciałem. Poprzez medytację słowo Boże miało się i w nich ucieleśniać.
W ćwiczeniu ruminatio istniały dwie drogi: droga antyretyczna oraz droga modlitwy jednosłownej.

Metoda antyretyczna
Najlepszy opis metody antyretycznej znajdziemy u Ewagriusza z Pontu (zm. 399). Dokonuje on najpierw analizy ludzkiego myślenia. Odkrywa, że opiera się ono na pewnych stereotypowych zdaniach, sądach. Ewagriusz nazywa je logismoi – są to myśli, wyrażenia, które podświadomie zadomawiają się w naszej duszy i oddziałują na nasze emocje. Są to pewne przeświadczenia, które człowiek sobie wmawia: „Nikt mnie nie lubi,  nikt się o mnie nie troszczy. Boję się. Nie potrafię tego. Wszystko jest bez sensu. Nie mam ochoty. Nie ma nadziei. Wszystko jest daremne”. Psychologia nazywa takie autosugestie „zapisami życia”. W analizie transakcyjnej wyróżnia się na przykład zapis życia nieudacznika: „Nic mi się nigdy nie udaje. Zawsze zawodzę. Nigdy niczego nie osiągnę”. Tego rodzaju przeświadczenia wpędzają człowieka w chorobę i odbierają mu wszelką nadzieję. Ściągają go w dół i sprawiają, że bez przerwy lituje się nad sobą. Ewagriusz opisał około 600 tego typu myśli i zdań wpędzających człowieka w chorobę. Jego zdaniem za ich pośrednictwem mają na nas wpływ złe duchy, które chcą nas odciągnąć od pokładania nadziei w Bogu.

Metoda antyretyczna polega na tym, że słowu, które mnie wpędza w chorobę, świadomie przeciwstawiam słowo biblijne, powtarzając je nieustannie w rytmie oddechu, tak iż przepędza ono negatywne myśli i napełnia mnie Duchem Jezusa Chrystusa. Kiedy na przykład odczuwam lęk przed czymś, winienem powtarzać słowa Psalmu 118: „Pan jest ze mną, nie lękam się: cóż mi może zrobić człowiek?” (Ps 118, 6). Nie chodzi jednak o wypieranie lęku, lecz o to, by poczucie lęku przepajać słowami nadziei psalmisty. Wówczas doświadczę tego, że jest we mnie nie tylko lęk, ale pomimo lęku – także ufność.  Słowo Pisma pomaga mi na nowo odkryć i umocnić nadzieję, która już jest we mnie, lecz do tej pory leżała przywalona warstwą lęku. Prowadzi to do relatywizacji lęku i stopniowego wzrostu ufności. Ewagriusz nazywa tę metodę metodą Jezusową: podczas kuszenia na pustyni Pan Jezus na słowa szatana odpowiadał słowami Pisma, by odeprzeć pokusę.
Dzisiaj wielu ludzi odczuwa rezygnację. Czują się zrezygnowani w obliczu trudności gospodarczych i społecznych w świecie, który staje się coraz bardziej nieprzejrzysty. Widzą cierpienie świata na ekranie telewizyjnym, lecz nic nie mogą na to poradzić. Czują się bezradni w obliczu osobistych problemów, trudności w stosunkach partnerskich. Są bezsilni wobec swoich dzieci, które idą własną drogą. Czują rozpacz, gdyż nie mogą sobie poradzić z depresją lub nałogiem. Zamykają oczy na przyszłość, gdyż nie spodziewają się po niej niczego dobrego. Uważają, że może być tylko gorzej.

Kiedy dręczą nas takie pesymistyczne i beznadziejne myśli czy uczucia, trzeba przywoływać któreś z licznych słów nadziei Pisma Świętego. Mogę na przykład powtarzać werset: „Ty bowiem, mój Boże, jesteś moją nadzieją. Panie, ufności moja od moich lat młodych!” (Ps 71,5). Nie chodzi o to, by za pomocą tego zdania rozproszyć wszelkie negatywne myśli. Muszę najpierw przyznać sam przed sobą, że są we mnie także myśli pozbawione nadziei. Nie wypieram ich, lecz się im przyglądam. Nie poprzestaję jednak na tym. Mimo tych uczuć powtarzam nieustannie słowa psalmisty — bez pośpiechu, bez niecierpliwości, ufny, że słowo Boże jest pełne mocy i potrafi przemienić moją duszę. Wówczas będzie we mnie wzrastała nadzieja. Zobaczę moją sytuację innymi oczami. Stopniowo będzie się we mnie umacniała nadzieja, że moje życie będzie udane, że Bóg rozpostarł nade mną swoją dobrą dłoń i że nie mogę ponieść klęski na mojej drodze.

W Biblii jest wiele słów nadziei. Znajdziemy je przede wszystkim w psalmach. Autor opisuje w nich swoje cierpienia i udręki, lecz nie przestaje pokładać ufności w Panu. Św. Augustyn uważa, że powinniśmy powtarzać słowa psalmów głosem Pana Jezusa. Wszak sam Jezus modlił się słowami psalmów. Na krzyżu odmówił żydowską modlitwę wieczorną, Psalm 31. W agonii modli się do Ojca: „Panie, do Ciebie się uciekam, niech nigdy nie doznam zawodu” (Ps 31,2). Toteż mimo śmiertelnej męki mówi pełen ufności: „W ręce Twoje powierzam ducha mojego” (Ps 31,6), jeśli wraz z Jezusem będziemy powtarzać takie słowa w naszych lękach, beznadziei, rozpaczy, klęsce, to światło Zmartwychwstania opromieni nasz krzyż. Nic będziemy już kroczyć przez życie zrezygnowani i przytłoczeni. lecz wyprostowani, podniesieni przez „błogosławioną nadzieję” (Tt 2, 13), którą nam ofiarował Jezus Chrystus.

 

Modlitwa jednosłowna
Druga metodą ruminatio jest tak zwana modlitwa jednosłowna. Rezygnujemy w niej z wyszukiwania osobnego słowa Pisma na każdą negatywną autosugestię, by rozproszyć ponury nastrój. Ograniczamy się do jednego słowa lub jednego zdania Biblii, które nieustannie powtarzamy. Kościół Wschodni nie czerpał bezpośrednio z Pisma, lecz posługiwał się modlitwą Jezusową: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży. zmiłuj się nade mną!”. W słowach tych powtarzamy jednak wołanie niewidomego: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Łk 18, 38). Dla mnichów modlitwa Jezusowa oznaczała kwintesencję całej Ewangelii. Widziano w niej wyraz wiary we wcielenie Boga w Jezusie Chrystusie i w zbawienie. Na Zachodzie św. Jan Kasjan szczególnie polecał następujący werset psalmu: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu” (Ps 70,2). Kasjan opisuje dokładnie, w jaki sposób należy modlić się tym wersetem psalmu we wszystkich sytuacjach życiowych — przy pracy, w drodze, podczas posiłku, kładąc się spać. Słowo Boże winno ściśle złączyć się z rytmem oddychania, tak by całkowicie nas przenikało. Przepędzi ono negatywne myśli, stłumi gniew, przemieni nasz smutek. Uspokoi naszego niespokojnego ducha i zwiąże go z Bogiem. Doprowadzi nas też – zdaniem Kasjana – do najwyższej kontemplacji.

Gdy będziemy się nieustannie modlić modlitwą Jezusową lub innym słowem Pisma Świętego, wówczas doprowadzi nas to do wewnętrznego źródła nadziei, które zawsze w nas było. Ze źródła tego możemy czerpać, gdy stajemy przed trudnym zadaniem, gdy czujemy własną bezsilność, gdy z rezygnacją stwierdzamy, że ponieśliśmy porażkę. Gdy będziemy pić z tego źródła, nigdy nic będziemy zmęczeni, choćbyśmy nie wiem jak ciężko pracowali. Jest to bowiem źródło Boże, a tym samym niewyczerpane. Wielu ludzi starających się, aby świat był lepszy, angażujących się w ochronę przyrody, walczących o bardziej sprawiedliwe struktury w gospodarce, o bardziej ludzkie warunki pracy, o sprawiedliwy podział dóbr, przeżywa często gorycz rozczarowania. Czują się wypaleni, zrezygnowani porzucają swoją działalność. Tymczasem modlitwa nie jest ucieczką przed zadaniami, jakie stawia przed nami świat, lecz wiąże nas z owym wewnętrznym źródłem, byśmy czerpiąc z niego, angażowali się w sprawy świata. Wówczas nasze zaangażowanie będzie oparte na nadziei i ufności. Wówczas nawet rozczarowania i porażki nie odbiorą nam naszej nadziei.

Lectio divina
Drugą metodą posługiwania się słowem Pisma Świętego stosowaną przez mnichów jest tak zwana lectio divina. Tradycja benedyktyńska zaleca mnichom codzienną trzygodzinną lekturę Biblii. Celem tej lektury ma być jednak nie studiowanie, lecz medytacja, rozważanie słowa Bożego, a poprzez medytację odkrywanie w tym słowie Serca Bożego. Lectio divina dzieli się na cztery stopnie:

1. Lectio – czytanie. Czytam Pismo Święte powoli i uważnie, nie po to, by pomnożyć swoją wiedzę, lecz by spotkać Boga w Jego słowie. Czytam tak długo, aż jakieś miejsce Pisma mnie wewnętrznie poruszy. Wówczas przerywam czytanie, by głębiej przeżyć to słowo.

2. Meditatio – medytacja, rozmyślanie. Powtarzam słowo Pisma, smakuję je, aby wnikało we mnie coraz głębiej. Nie zastanawiam się nad tym słowem, nie dociekam jego teologicznej treści. Pozwalam, by słowo to samo we mnie działało. Słowo ma z mojej głowy przeniknąć do serca i w moim sercu obudzić tęsknotę za Bogiem, którego dotykam w słowie.

3. Oratio – modlitwa. W krótkiej, żarliwej modlitwie proszę Boga, by ukoił moją tęsknotę, by pozwolił się doświadczyć i ujrzeć.

4. Contemplatio – kontemplacja. Kontemplacja polega na tym, że porzucam myśli, obrazy i wyobrażenia, wnikając w głąb własnej duszy. Tam myśli znajdują swój kres. Tam staję się jedno z Bogiem, który jest poza wszelkim obrazem i słowem. Słowo – powiada Izaak z Niniwy – otwiera drzwi ku bezsłownej tajemnicy Boga mieszkającej w nas.
Lectio divina – lektura Biblii – ukształtowana jest przez duchową egzegezę Pisma Świętego, ustanowioną przez Orygenesa. W egzegezie tej chodzi o to, że wszystkie słowa Biblii rozumiem jako drogę do Boga, jako opis drogi duchowej, jaką dusza kroczy ku Niemu. Nie chodzi przy tym o kwestię, co mam czynić. Pytanie o nowe działanie należy – według Orygenesa – do tak zwanej moralnej egzegezy Pisma Świętego. Tutaj chodzi raczej o pytanie: kim jestem, co jest tajemnicą mojego życia, kim i czym stałem się dzięki Jezusowi Chrystusowi? Na pierwszy rzut oka pytanie to zdaje się nie mieć żadnego związku z nadzieją chrzcścijańską. Kiedy jednak przyjrzymy się temu uważnie, okaże się, że właśnie ten sposób medytacji Pisma staje się źródłem nadziei chrześcijańskiej. Kiedy bowiem poprzez medytację poczuję, kim jestem, zmieni się także moje działanie w świecie.

 

Źródło nadziei chrześcijańskiej
Najważniejsze doświadczenie, jakie daje mi medytacja słowa Bożego, to poczucie tego,  że jestem synem lub córką Bożą. Świat nie ma nade mną władzy. Jestem zanurzony w miłości między Ojcem i Synem. Jestem kochany całkowicie, mam bezwarunkową rację bytu. Nie muszę dowodzić sobie własnej wartości przez osiągnięcia życiowe. Również przed Bogiem nie muszę się sprawdzać ani usprawiedliwiać. Jestem wolny od presji wykazania się sukcesami. Skoro świat nie ma nade mną władzy, to i probierze świata przestają się do mnie odnosić. Jestem w świecie, ale nie ze świata. Medytacja prowadzi do doświadczenia wewnętrznej wolności i pokoju wewnętrznego. Gdy doświadczam Boga w Jego słowie, doświadczam także siebie w nowy sposób. Uwalniam się od obrazów, jakie inni sobie o mnie wytworzyli, a dotykam tego unikalnego obrazu, jaki wytworzył sobie o mnie Bóg.

Jeśli jestem wolny wobec świata, to mogę niezłomnie pełnić swoje dzieło, choćby ludzie mnie nie rozumieli. Nie poddaję się, gdy moje wysiłki spełzają na niczym. Nic czuję rozgoryczenia, gdy świat nie daje się ukształtować według moich wyobrażeń. Być w świecie, ale nie ze świata, nie oznacza jednak ucieczki od niego. Przeciwnie, angażuję się w sprawy tego świata, ponieważ poprzez medytację słowa Bożego ujrzałem go nowymi oczami. Wszak właśnie Pisma Nowego Testamentu mówią mi, że Bóg ma pozytywne zamiary co do tego świata, że w Jezusie Chrystusie nadeszło już królestwo Boże i pragnie stać się widzialne w tym świecie. Nie uzależniam jednak świata od ludzkich wysiłków. Jestem cierpliwy, gdyż wiem, że świat jest w ręku Boga, a nie w rękach ludzi, którzy mylą politykę z własnymi interesami.

Nadzieja dla Kościoła
Żyję we wspólnocie klasztornej. W domu rekolekcyjnym stykam się z wieloma księżmi, którzy są rozczarowani, wewnętrznie wypaleni i bez entuzjazmu wypełniają swoje powinności w Kościele. Obecnie kształtu Kościoła nie wyznacza nadzieja, lecz raczej rezygnacja, rozczarowanie. Ironia, gorycz. Dla mnie osobiście medytacja Pisma Świętego stanowi ważną pomoc, bym nie poddawał się rezygnacji we wspólnocie zakonnej i w Kościele. Doświadczam również rozczarowań z powodu mojej wspólnoty. Wówczas widzę wszystko w czarnych barwach. Złoszcząc się na współbraci, wmawiam sobie, że u nas wszystko idzie kulawo, że nie ma entuzjazmu, że nasze wspólne życie nie jest nacechowane miłością. Gdy dopuszczam te myśli do serca, wówczas widzę wszystko w negatywnym świetle. W takich sytuacjach  pomaga mi powtarzanie wersetu psalmu: „Ciężary nasze dźwiga Bóg, zbawienie nasze” (Ps 68,20). Wtedy widzę moją wspólnotę w zupełnie innym świetle. Gorycz zamienia się w poczucie humoru. Bóg dźwiga także ciężary naszej wspólnoty. Bóg okazuje nam cierpliwość i poczucie humoru. W ten sposób znów odzyskuję nadzieję w stosunku do naszej wspólnoty.

Pełniąc posługę kierownictwa duchowego wobec księży, którzy zeszli na manowce, którzy już tylko pracują, nie krocząc drogą duchową – muszę mieć wielką wiarę w Kościół. Zderzając się z negatywnymi stronami Kościoła, muszę się jednak umacniać słowem Bożym. W przeciwnym razie te smutne fakty paraliżowałyby mnie. Oczywiście, słowo Boże to nie różowe okulary, pozwalające nie dostrzegać konkretnych problemów. Słowo Boże daje mi po prostu nadzieję, że Bóg działa i w Kościele, tak jak działał we wspólnocie Izraela, która również nie zawsze dawała budujące świadectwo wiary i miłości. Staram się relatywizować problemy, zwracając wzrok ku Bogu, który i nam dzisiaj objawia swoje miłosierdzie. Wszak Chrystus nie powierzył kierownictwa swojego Kościoła jakimś superludziom, lecz ludziom słabym, takim jak św. Piotr i św. Paweł, którzy – każdy na swój sposób – borykali się z trudnościami wewnętrznymi. Tak więc medytacja słowa Bożego pomaga mi żyć w Kościele pełnią nadziei. A kiedy jestem całkowicie przeniknięty słowem Bożym, mogę doświadczyć, że sam staję się dla wielu źródłem nadziei. Jest to zapewne najwyższy dar, jaki przynosi nam medytacja słowa Bożego: że możemy być nawzajem dla siebie źródłem ufności i błogosławieństwa.

Tekst pochodzi z kwartalnika Pastores 9(4) 2000; za zgodą Redakcji rozważanie zostało opublikowane także w książce Rozeznanie duchowe na trzecie tysiąclecie, Wydawnictwo WAM, Kraków 2001.

 


Tagi:
займ на карту займ на карту срочно без отказа

Designed and created by northcode/>